Kengan Ashura — walka o wpływy
Zastanawialiście się kiedyś, w jaki sposób wielkie firmy rozwijają swoje biznesy? Jak zdobywają tereny na kolejne swoje placówki? Jak rozstrzygają finansowe spory między sobą? Jeśli nie, to nie martwcie się, nasz główny bohater też nie wiedział.
Yamashita Kazuo, bo tak mu na imię, jest najbardziej przeciętnym, nic nieznaczącym i niewyróżniającym się pracownikiem, jakiego możecie sobie wyobrazić. Lata świetności ma już dawno za sobą. Żona odeszła od niego wieki temu, a on sam „żyje” z dwoma synami. Cudzysłów jest tu konieczny, ponieważ jeden wpadł w złe towarzystwo i do domu wraca tylko po to, żeby ukraść od ojca trochę pieniędzy. Drugi natomiast nie wyszedł ze swojego pokoju od 10 lat. Dodatkowo protagonista codziennie w pracy jest prześladowany przez swojego przełożonego, który znęca się nad nim przy każdej możliwej okazji.
Wszystko to do czasu, aż pewnej nocy wracając z pracy, przypadkiem zawędrował w boczną uliczkę. Los sprawił, że akurat dwóch wrogo nastawionych do siebie mężczyzn przymierzało się do bójki. Jeden z nich wyraźnie górował nad drugim, zarówno w kwestii wielkości mięśni, jak i wzrostu. Życie jednak udowadnia bardzo często, że pozory mylą, więc jak możecie się domyślać, mniejszy wojownik wygrał. Tak naprawdę użycie słowa wygrał, jest tutaj nie na miejscu, ponieważ walka była tak jednostronna, że była to po prostu czysta dominacja. Tym człowiekiem był niejaki Tokita Ohma, którego imię jeszcze niejednokrotnie pojawi się w tekście.

Początek przygody
Ten z pozoru mało ważny moment okazał się przełomowym w życiu Yamashity Kazuo. Już następnego dnia został on wezwany do biura CEO firmy, w której pracuje, co nie mogło oznaczać niczego dobrego. Dyrektor Nogi Hideki bez zbędnych ceregieli zdradził mu tajemnicę, która jest jednocześnie odpowiedzią na wszystkie pytania, jakie zadałem na początku. Jak się okazuje, wszystkie spory czy sprawy biznesowe są rozstrzygane przez pojedynki Kengan. Ich zasady są proste, ale skuteczne. Korporacja wysyła wojownika, który będzie ich reprezentował. Walczy on w pojedynku jeden na jednego, zdarza się, że na śmierć i życie. W grę wchodzą ogromne sumy, więc to czy przedstawiciel danej firmy wygra, często zależy od jej przyszłości. System ten został zaimplementowany ponad 300 lat temu i nieustannie trwa po dziś dzień. Jak możecie się domyślać, pojedynki te nie są do końca legalne. Z tego powodu zwykle odbywają się w podziemnych arenach, ruinach budynków i wszelkich miejscach pozbawionych ludzi.
Nie wyjaśnia to nadal powodu, dla którego nasz bohater po 36 latach monotonnej pracy został wezwany do biura najwyżej postawionej osoby w jego firmie. Jak się okazało, Kazuo ma zostać menedżerem wojownika reprezentującego firmę Nogi Group. Problem jest jedynie taki, że człowiek, który dotychczas miał walczyć w imieniu firmy leży w szpitalu. Poprzedniej nocy został on poważnie pobity i nie jest w stanie pełnić swojej funkcji. Na szczęście tutaj z pomocą przychodzi młody tajemniczy mężczyzna, który przedstawia się jako Tokita Ohma.

Droga na szczyt
Tak właśnie rozpoczyna się wspólna przygoda dwójki całkowicie odmiennych od siebie bohaterów. Zniszczony przez życie pracownik biurowy i młody nieokrzesany wojownik. Na początku ciężko im jest znaleźć wspólny język, lecz wszystko zmienia się, gdy szef naszych bohaterów rzuca wyzwania obecnemu przewodniczącemu stowarzyszenia Kengan. Jest on człowiekiem znanym na całym świecie. Pomimo 96 lat na karku, samym okrzykiem potrafi podporządkować każdego, choćby i najstraszniejszego wojownika. Nogi Hideki jako jedyny postanawia stawić mu czoła i z tego właśnie powodu ogłoszony zostaje turniej Kengan Annihilation. Jego zwycięzca zostanie ogłoszonym nowym przewodniczącym stowarzyszenia, a co za tym idzie, będzie jednym z najbardziej wpływowych ludzi na świecie. Aby mieć możliwość udziału w turnieju, trzeba posiadać własną firmę oraz członkostwo w stowarzyszeniu. Początkowo 151 korporacji dołącza do turnieju, ale zdecydowana większość zostaje z niego wyrzucona, jeszcze w momencie preeliminacji. Ostatecznie w grze zostaje jedynie 32 zawodników i korporacji za nimi stojących.
W celu zwiększenia szans na zwycięstwo, Nogi Hideki postanowił zawrzeć sojusz z kilkoma korporacjami, które w razie zwycięstwa wyznaczą go na przewodniczącego. W skład tych firm wchodzi również firma naszego głównego bohatera — Yamashity Kazuo. Yamashita Trading Co., bo tak się nazywa jego działalność, za zawodnika walczącego w turnieju ma wspomnianego już wcześniej Tokite Ohme. Zastanawiacie się pewnie jakim cudem protagonista nagle ma firmę, skoro wcześniej kilkukrotnie wspominałem, że jest podrzędnym pracownikiem biurowym? Otóż jest to bardzo proste — dostał ją.

Początek absurdu
Przyznam szczerze, że nie znam żadnej innej postaci niż Kazuo, który ma tak wielkie szczęście w nieszczęściu. To ile razy wpadł w głębokie bagno, a potem nieświadomie z niego wyszedł jak gdyby nigdy nic, przekracza ludzkie pojęcie. Nie jest dla niego niczym nowym ujście z życiem tylko z powodu własnej, wrodzonej niezdarności. Fakt otrzymania własnej firmy od swojego szefa spowodowany był tym, że po prostu nie zdążył odmówić. W ten właśnie sposób zadłużył się na kilka milionów i jedyną możliwością niestracenia całego życiowego dobytku jest wygranie przez Ohme całego turnieju.
Tak właśnie prezentuje się początek fabuły w Kengan Ashura. Serii, która potrafi Cię zaskoczyć nawet w momencie, kiedy myślisz, że już wszystko widziałeś. Nic nie jest tutaj normalne. Czy to przeciwnicy, których nasi bohaterzy napotkają, czy wydarzenia, które się dzieją. Nawet bonusowe strony w mandze są tu ciekawsze niż w wielu innych seriach. No bo powiedzcie mi, gdzie indziej można zobaczyć jak główny bohater bije się z Ryu — protagonistą serii Street Fighter.
Mogę was zapewnić, że praktycznie każda walka jest unikatowa. Jestem pewien, że nawet największych weteranów tego gatunku choć raz jakaś potyczka zaskoczy. Uważam się za osobę obeznaną z tego typu mediami, a i tak wielokrotnie nie mogłem przewidzieć, jak skończy się dany pojedynek. Twórcy do perfekcji opanowali wykorzystanie absurdu do zaciekawienia odbiorcy. Wisienką na torcie jest fakt, że pomimo wielu nierealnych i nieprawdopodobnych scen oraz wydarzeń wszystko trzyma się kupy.

Dwie strony medalu
Domyślacie się zapewne, że skoro postanowiłem napisać ten tekst, to serię Kengan Ashura bardzo lubię. Z tego też właśnie powodu polecam ją każdemu, kogo nie razi okazjonalne… no może nieustanne… bicie po mordach (i nie tylko!). Należy sobie jednak zadać tutaj pewne bardzo ważne pytanie. W jakiej formie zapoznać się z serią? Możliwości do wyboru są dwie. Pierwszą z nich jest obejrzenie anime od Netflixa, które liczy sobie dwie części po 12 odcinków i obejmuje niewiele ponad połowę materiału źródłowego. Drugą opcją jest przeczytanie mangi zawartej w 27 tomach i właśnie ten wariant zdecydowanie zalecam.
Animacyjne piekło
Nie chciałem być jakoś bardzo krytyczny w stosunku do adaptacji i znaleźć w nim jakieś pozytywy, ale powiem szczerze, że nie było to łatwe zadanie. Jak pewnie już zauważyliście po jednym zdjęciu powyżej, całe anime zrobione jest w animacji komputerowej. Aby było ciekawiej, animatorzy postanowili w bardziej statycznych momentach, na postacie w CGI nałożyć rysunek, co według mnie było bardzo złym pomysłem. Nie dość, że sama animacja nie wygląda powalająco, to momenty gdzie twórcy próbują to zamaskować, prezentują się jeszcze gorzej. Żeby nie było, że tylko narzekam, to muszę przyznać, że anime Kengan Ashura ma swoje momenty, a są nimi opening i ending. Przyznam, że nie jestem za bardzo wybredny, jeśli chodzi o muzykę. Zwykle jednak, aby jakaś piosenka mi się spodobała, potrzebuję przesłuchać ją co najmniej kilka razy. Tutaj jednak wystarczyło pierwsze kilka sekund, żebym zakochał się na zabój. Oba utwory fenomenalnie wpasowują się w klimaty serii jak i uszy każdego słuchacza. Jeśli mi nie wierzycie — sprawdźcie sami.
Wracając jednak do mojego pytania, za co warto się zabrać. Jeśli tylko potraficie język angielski, to nie zastanawiajcie się i chwytajcie za mangę. Nie dość, że otrzymacie produkt w najpełniejszej wersji, to jeszcze będziecie mogli podziwiać niesamowity art style, który z rozdziału na rozdział jest coraz piękniejszy. Jedyne co z anime naprawdę potrzebujecie znać to te dwie piosenki powyżej.

Jeśli już natomiast musicie zapoznać się z wersją animowaną, to zróbcie to dopiero po przeczytaniu. Kengan Ashura od Netflixa wycina sporo dużo ważnych dla przebiegu fabuły momentów, przez co wiele scen może się wydawać niezrozumiałych.
Wszystko dobre co się dobrze kończy…?
Dziewiąty sierpnia 2018 rok. Tego dnia zakończyła się manga Kengan Ashura. Dla wielu fanów serii dzień ten był dniem żałoby. Wszyscy myśleli, że prędko ponownie nic tak dobrego nie zobaczą. Na szczęście autorzy nie kazali nam długo czekać i zaledwie pół roku później otrzymaliśmy sequel o podtytule Omega. W momencie pisania tekstu liczy on sobie 101 rozdziałów. Zastanawiacie się pewnie czy dorównuje on swojemu poprzednikowi? Powiem szczerze, że nie sądziłem, iż tak będzie, ale… jest lepszy. Nie chcę tutaj oczywiście umniejszać Kengan Ashura, ponieważ jest ono świetne. Sequel jednak jest idealnym rozwinięciem wątków z oryginału, jednocześnie dodając masę swojego własnego materiału. Wszystko to dodatkowo okraszone jest wyczuwalnym doświadczeniem autorów. Zarówno fabuła, jak i kreska są tutaj na najwyższym możliwym poziomie. Więcej jednak o tym powiem dopiero, gdy tytuł będzie już bliżej końca, ponieważ teraz jeszcze ciężko przewidzieć w jaką stronę historia się potoczy.

W ramach ciekawostki chciałbym jeszcze powiedzieć, że Daromeon odpowiedzialny za rysunki w Kengan Ashura zrobił crossover art razem z twórcą serii Baki — Itagakim Keisuke. Wszystko to na polecenie Netflixa. O Bakim zdarzyło mi się pisać w ramach mojego innego tekstu, z którym zapraszam się zapoznać. Zwłaszcza jeżeli interesuje Was taka tematyka.

Jeżeli dotrwaliście do tego momentu, to znaczy, że albo jesteście masochistami, albo jesteście serią zainteresowani. W każdym z tych wypadków polecam zapoznanie się z tytułem. Nic na tym nie stracicie, a być może seria ta trafi gdzieś na wasze listy ulubionych, tak jak to było w moim przypadku.